Feilfri.
Piękne imię, pasowało idealnie do śnieżnobiałej wadery.
Wszystko w niej było absolutnie perfekcyjne - od rozmiaru oczy do długości ogona. Imię to oznaczało dosłownie "bez skazy". Co z wyglądem zgadzało się świetnie... lecz z charakterem niestety nie zawsze.
Feilfri wcale nie chciała zostać głupią damulką, czy panną w opałach. Mimo wszystko nalepka przylgnęła do niej tak szybko, że zanim zauważyła, obcy zaczeli nazywać ją przysłowiową blondynką.
W końcu wilczyca przestała opierać się niezbyt trafnemu przezwisku, poddając się wrodzonej upartości.
Ale niestety jej talent do wpadania w kłopoty sprawiał, że czuła się jak pomiędzy młotem, a kowadłem.
Tamtego popołudnia było podobnie.
Feilfri załatwiwszy robotę pomocnika samicy alpha, ruszyła do lasu na mały spacer.
Zmierzała w stronę najbliższego zbiornika wodnego, gdy w krzakach rozległ się cichy głos.Wadera położyła uszy po sobie i odwróciła się bezgłośnie.
- Kto tam? -zapytała łagodnym, melodyjnym głosem, który nie raz wprowadzał basiory w obłęd.
Z krzaków dobiegło ciche warknięcie... na pewno zwierzęce, ale nie wilcze.
Feilfri cofnęła się kilka kroków.
- Stań - rzekła mocnym głosem, przyprawionym czarodziejską nutą.
Jednak cokolwiek to było, nie zatrzymało się.
Z głuchym pomrukiem przed Feilfri stanął potwór.
"Miało ich nie być w lesie", jęknęła w duchu Feilfri.
Stworzenie miało trzy metry wzrostu, było zielono-brązowe i łyse. Miało pięści wielkości jej głowy i głodne spojrzenie. Bez namysłu, Feilfri wrzasnęła, nie tyle ze strachu co z obrzydzenia. Oczy niemal bolały ją, gdy patrzyła na ogra.
Feilfri nie miała wojowniczych talentów, a że magiczna mowa nie pomogła, wadera obróciła się i pobiegła na oślep przez las.
Zawyła głośno, czując na sobie oddech ogra.
Helvett? Kiliria? Uratujecie? :>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz